- Okazało się, że nie jest to mumia kapłana o imieniu Hor-Dżehuti, jak głosił tekst na trumnie, lecz mumia kobiety, co samo w sobie nie byłoby specjalną sensacją, gdyby nie fakt, że owa kobieta była w ciąży - mówi dr Andrzej Ćwiek z Wydziału Archeologii UAM, komentując badania grupy Warsaw Mummy Project nad mumią ze zbiorów Uniwersytetu Warszawskiego. Jak mówi naukowiec z UAM, warszawski zespół „dołożył do pieca” ogłaszając (w związku z tą samą mumią) rozpoznanie nowotworu nosowo-gardzielowego, który pozostawił swój ślad w postaci ubytków kości twarzoczaszki. Zachęcamy do zapoznania się z komentarzem dra A. Ćwieka.
Egipskie mumie stanowią niezwykłe źródło wiedzy o przeszłości. Po pierwsze – zachowały się ich tysiące, w setkach muzeów i kolekcji na świecie. Wciąż odkrywane są też nowe, w trakcie badań archeologicznych na terenie Egiptu. Jest to ogromny materiał do studiów, przegląd różnych warstw społeczeństwa egipskiego z ponad czterech tysięcy lat (najstarsze mumie pochodzą z Okresu Predynastycznego, czyli z IV tysiąclecia p.n.e., a ostatnie ślady mumifikacji datują się na VII w n.e). Po drugie – zachowane są nie tylko kości, ale również, mniej lub bardziej „strupieszałe” tkanki miękkie. Badanie mumii umożliwia uzyskanie informacji dotyczących jadłospisu, kondycji fizycznej i chorób starożytnych Egipcjan, a także technik mumifikacji, czyli skomplikowanego przygotowywania ciała, aby mogło służyć jako materialna „siedziba” duszy w życiu wiecznym.
W XIX wieku, we wczesnych latach nowożytnej egiptologii, modne było publiczne rozwijanie i autopsje mumii. Były to raczej „eventy” niż rzetelne badania naukowe. Egiptologia doskonaliła jednak swe metody badawcze i starała się nadążać za rozwojem nauk ścisłych. Prześwietlenie mumii przy użyciu aparatu rentgenowskiego zastosował jako pierwszy Flinders Petrie, „ojciec archeologii Egiptu”. Było to w 1896 r., zaledwie rok po odkryciu promieni X przez Wilhelma Roentgena. Badana wówczas mumia dziecka z Okresu Ptolemejskiego znajduje się obecnie w Muzeum Historii Naturalnej we Frankfurcie nad Menem. Została zbadana ponownie w 2016 r. przy użyciu DSCT (dual source computer tomography = dwuźródłowa tomografia komputerowa). Najnowocześniejsza technika diagnostyczna została tu wykorzystana do celów badawczych. Ilość informacji, które przynosi takie badanie, jest oczywiście ogromna w porównaniu z „tradycyjnym” rentgenem. Innym rodzajem naukowych „narzędzi”, znajdujących z powodzeniem zastosowanie w studiach nad starożytnym Egiptem, są biomolekularne techniki badań. Umożliwiają pobieranie i analizę DNA, nie tylko ludzkiego (co ma np. znaczenie przy ustalaniu pokrewieństwa mumii), ale także wirusów, bakterii i pasożytów, co pozwala na analizę chorób trapiących Egipcjan.
Polska ma swoje istotne miejsce we współczesnych badaniach starożytnego Egiptu. Dotyczy to nie tylko wykopalisk i badań terenowych, które, zainicjowane przez Kazimierza Michałowskiego w latach 50-tych XX wieku, są wciąż kontynuowane i rozwijane przez jego „późnych wnuków”, ale także studiów nad egipskimi artefaktami i mumiami w zbiorach polskich. Najnowszą inicjatywą jest Warsaw Mummy Project, kierowany przez Wojciecha Ejsmonda i Marzenę Ożarek-Szilke. Badania w ramach tego interdyscyplinarnego projektu, łączącego archeologów, antropologów, radiologów i lekarzy, przynoszą sensacyjne wyniki. Rok temu zespół zaprezentował ustalenia dotyczące jednej z mumii ze zbiorów Uniwersytetu Warszawskiego. Okazało się, że nie jest to mumia kapłana o imieniu Hor-Dżehuti, jak głosił tekst na trumnie, lecz mumia kobiety, co samo w sobie nie byłoby specjalną sensacją, gdyby nie fakt, że owa kobieta była w ciąży. Było to pierwsze tego typu odkrycie na skalę światową, nic dziwnego zatem, że wzbudziło nie tylko powszechne zainteresowanie, ale również kontrowersje, związane z – właściwą lub nie - interpretacją obrazów uzyskanych podczas komputerowego skanowania mumii. Zespół Warsaw Mummy Project konsekwentnie broni swego odkrycia, a teraz „dołożył do pieca” ogłaszając (w związku z tą samą mumią) rozpoznanie nowotworu nosowo-gardzielowego, który pozostawił swój ślad w postaci ubytków kości twarzoczaszki. Potwierdzenie tej hipotezy będzie możliwe po badaniach histopatologicznych pobranych próbek.
Te medialne sensacje pokazują zarazem niezwykłe możliwości, jak i potencjalne niebezpieczeństwa nieniszczących badań mumii. Z jednej strony, techniki typu skanowania komputerowego umożliwiają pozyskanie ogromnej liczby danych, niedostępnych w inny sposób, z drugiej strony, identyfikacja i interpretacja obrazów jest niekiedy niejednoznaczna i ostateczne potwierdzenie słuszności naszych hipotez musi odbyć się poprzez fizyczną ingerencję, czyli mówiąc mniej górnolotnie – dłubanie w mumii. Podobnie jest w przypadku współczesnego chorego: wszystkie możliwe badania i prześwietlenia mają na celu dostarczenie jak największej ilości informacji, ale ostateczną weryfikacją słuszności diagnozy i interpretacji widocznych na komputerowym obrazie zmian, jest operacja chirurgiczna.
I wreszcie na koniec ważne pytanie. Czemu to ma służyć? Czy warto wydawać pieniądze na tak – wydawałoby się – niszowe i oderwane od rzeczywistości badania? Odpowiedź jest oczywista i nie trzeba o nią pytać egiptologów. Zakodowane w mumiach informacje o tym jak na przestrzeni tysięcy lat nasi przodkowie żyli, chorowali, umierali, jak zmieniające się (i zmieniane przez nich) warunki naturalne wpływały na ich indywidualne i populacyjne cechy – wszystko to jest dla nas bezcenne, jeżeli chcemy zrozumieć to, co doprowadziło nas do miejsca w którym jesteśmy, jako ludzkość i każdy z osobna, w roku 2022. A być może nasi przodkowie mogą również wskazać nam w którym kierunku powinniśmy zmierzać?
Na zdjęciach dr Andrzej Ćwiek podczas badań w Egipcie.