Telefonia trzeciej generacji spowodowała, że staliśmy się mobilni, 4G umożliwiło nam nielimitowany dostęp do rozrywki, a co przyniesie tzw. piąta generacja? Na razie coraz bardziej zasadne staje się pytanie, czy jest nam ona tak naprawdę potrzebna i czy rzeczywiście zrewolucjonizuje świat? A może rewolucja już się odbyła?
Na początku roku wraz z pandemią COVID-19 Internet zalała informacja, że sieć 5G wywołuje koronawirusa, blokuje układ odpornościowy, albo ułatwia wirusom dostęp do komórek ciała. Teorie spiskowe zostały potępione przez naukowców, jednak nie powstrzymało to wandali od niszczenia masztów telefonii komórkowej (w czasie pisania artykułu spłonął maszt sieci Play). Jak zaznacza Ministerstwo Cyfryzacji, osoby nierozumiejące zasad działania sieci komórkowej twierdzą, że to zagrożenie, gdy w istocie jest dokładnie na odwrót – gęstsza sieć małych nadajników o niskiej mocy to szansa na zmniejszenie oddziaływania fal elektromagnetycznych na człowieka. A przecież z punktu widzenia fizyki i biologii oddziaływanie telefonii komórkowej na człowieka nie różni się od oddziaływania nań innych urządzeń wykorzystujących fale radiowe.
– Porównałbym to z oświetleniem Polski. Zamiast jednej ogromnej lampy, można postawić 10 mniejszych albo 100 tys. lamp malutkich. Dokładnie tak samo jest z falami elektromagnetycznymi, ale dlatego że są one niewidoczne, bardziej się ich boimy. Generalnie w interesie producentów jest, aby anteny miały niewielką moc. Jeśli na budynku Wydziału Fizyki zainstalujemy antenę o małej mocy, to na tej samej częstotliwości na Wydziale Biologii będzie mógł funkcjonować jeszcze jeden nadajnik. Gdyby ta sama antena miała większą moc, to ta na Wydziale Biologii byłaby zakłócana. Zasada jest taka: im więcej jest anten, tym ich moc powinna być mniejsza – mówi prof. Witold Hołubowicz z Wydziału Fizyki.
Tekst: Jagoda Haloszka
Fot. A. Wykrota
Cały artykuł dostępny na uniwersyteckie.pl