Data publikacji w serwisie:

Beata Iwanicka. Nikt nie dawał mi szans

- Na konferencjach mówię: “Przerwa techniczna, bo Państwa nie słyszę”. Wymieniam baterię na oczach wszystkich, niech wiedzą, że moje życie zależy od maleńkiej baterii w aparacie słuchowym - mówi Beata Iwanicka, niesłysząca wykładowczyni UAM.

Beata Iwanicka uczy studentów, pisze doktorat, choć w dzieciństwie mówiono, że nic nie osiągnie, bo jest głucha. Jedna ze studentek w mailu do redakcji tak opisała młodą wykładowczynię Wydziału Studiów Edukacyjnych: “Jest niesamowita, jej zajęcia przyciągają rzesze, wyróżnia ją to, że nie słyszy”.

- Przykleja się łatkę - głuchy to głupi. W głowie mi się nie mieściło, że mogę pisać doktorat. Mąż pokazał mi, że można - mówi doktorantka.

Od zawsze chciała być nauczycielem, do czego zniechęcali ją niektórzy pedagodzy. Wydawało im się, że dziewczynka jest skazana na porażkę.

- Dyrektor szkoły podstawowej powiedział, że nie chce dziecka niesłyszącego i znajdzie coś, żebym do jego szkoły nie mogła chodzić. Dobrze czytałam, liczyłam - wszystko ponad normę. – opowiada Iwanicka. -  Co tu zrobić? Obserwowali mnie i znaleźli dowód, że jestem nienormalna. Napisali w opinii, że: “stwarzam zabawy niespotykane u innych dzieci, bo wchodzę na zjeżdżalnię od drugiej strony”. Dziś pytam studentów: kto coś takiego robił w dzieciństwie? Wszyscy podnoszą rękę. Czy skończyliście szkołę specjalną? Zaczynają się śmiać. Pokazuję im, że każde zachowanie, które jest akceptowane u zdrowych dzieci, u dzieci z niepełnosprawnością może być uważane za przejaw nienormalności. Chcę, żeby moi studenci byli dobrymi pedagogami, nie opierali się na zaleceniach, tylko poznawali dziecko od środka. Nikt nie dawał mi szans. Teraz jak zostałam nauczycielem akademickim słyszę: “wierzyliśmy w ciebie”. Nie zawsze tak było.

Kto sprząta po psie?

- Na pierwszych zajęciach mówię: “Nazywam się Beata Iwanicka, jestem osobą głuchą z medycznego punktu widzenia, komunikuję się w języku polskim i migowym. To nie mój problem, czy się ze mną dogadacie, tylko wasz, ponieważ jako pedagodzy musicie nauczyć się komunikować z osobami takimi jak ja. I pamiętajcie, że nie jestem osobą reprezentatywną, bo ładnie mówię” – wyjaśnia doktorantka - Nie próbuję udowodnić, że czegoś nie wiedzą. Zajęcia mają mieć w głowach, żeby w przyszłości, gdy zostaną pedagogami, dyrektorami placówek, dostaną grant z UE, wiedzieli, jak zadbać o potrzeby osób z niepełnosprawnościami.

Studenci zaliczają przedmiot pedagogika specjalna, podstawy edukacji i rehabilitacji osób z niepełnosprawnościami w sposób praktyczny. Dzielą się na zespoły projektowe i np. wcielają się w bogatych inwestorów, którzy planują budowę obiektów dostępnych dla wszystkich osób z niepełnosprawnościami, a potem prezentują swoje projekty. Potwierdzeniem tego praktycznego wymiaru był list od studentki, w którym dziękowała za zajęcia. Dzięki nim zwróciła uwagę, żeby wokół gabinetu logopedycznego, który otwiera dla osób po wylewach, była odpowiednia infrastruktura.

- Pytam studentów - kto ma psa? Zgłasza się wiele osób. - A kto z was sprząta po piesku? Niewielu. - Pomyślcie - kontynuuję - że ktoś jedzie wózkiem inwalidzkim albo idzie niewidomy z laską i musi lawirować między psimi „minami” – opowiada Iwanicka - Proszę ich, żeby szukali różnych barier na kampusie. W ten sposób dowiadują się, jak osoby z niepełnosprawnościami funkcjonują na naszym uniwersytecie. Kiedyś studentka dostała zadanie, by na wózku pojechać do biblioteki podbić obiegówkę. Był zimny dzień, parking oblodzony, w bibliotece bibliotekarki siedziały za wysokim kontuarem, prawie jej nie widziały i na dodatek odesłały do dziekanatu. Te zajęcia pokazują, z czego nie zdajemy sobie sprawy, że wystarczy jedna mała rzecz, by ułatwić innemu człowiekowi życie.

Cały artykuł dostępny na uniwersyteckie.pl

tekst: Ewa Konarzewska-Michalak

fot.: archiwum prywatne Beaty Iwanickiej