Z dr. inż. Michałem Renem z Wydziału Matematyki i Informatyki, laureatem nagrody Praeceptor Optimus, rozmawia Ewa Konarzewska-Michalak.
Jakie znaczenie ma dla pana tytuł Praeceptor Optimus?
Jest potwierdzeniem tego, że to, co robię, robię dobrze. Cieszę się też szczególnie, ponieważ wyróżnionych wyłaniają sami studenci.
Jak na przestrzeni lat zmieniało się pana podejście do wykładania? Jaki jest pana styl?
Myślę, że nie zmieniło się dużo. Staram się rozmawiać ze studentami jak równy z równym, co ma swoje wady i zalety. Ten styl w Polsce nie jest chyba często spotykany, a wiem to dlatego, że muszę się bardzo starać, żeby studenci rzeczywiście uwierzyli, że tego chcę – bardzo dużo wysiłku wymaga skłonienie ich do zadawania pytań w trakcie wykładu. Przyjęło się, że prowadzący wygłasza wykład jak w średniowieczu, czyli mówi, a wszyscy pilnie przepisują „z księgi do księgi”. A ja bym chciał inaczej. Z każdym nowym rocznikiem mam ten problem; muszę stosować różne sztuczki, żeby studentów zaktywizować. Z drugiej strony, gdy mówi się jak z równym, a nie z góry, ex cathedra, ma się mniej autorytetu i czasem bywa, że muszę studentów zapewniać, że nie żartuję i naprawdę jest tak, jak mówię. Nauczanie wymaga też empatii – trzeba się wczuć w to, jak myśli drugi człowiek i spróbować tak nim pokierować, by ułatwić mu zrozumienie tematu, a im bardziej ma się opanowany materiał tym jest to trudniejsze. Myślę, że to jest problem osób, które są mistrzami w wąskiej dziedzinie. Gdy uczą, nie zawsze robią to skutecznie w odniesieniu do konkretnych studentów, bo studenci się zmieniają. Na to zwróciłbym większą uwagę – kiedy zdawałem na studia na informatykę na UAM dostawała się 1 osoba na 10 chętnych, a w tej chwili przyjmujemy prawie wszystkich kandydatów, więc siłą rzeczy jest trochę inny przekrój populacji, trochę inaczej się takich ludzi uczy. Trzeba się do tego dostosować.
Oznacza to, że poziom nowych studentów jest niższy?
Z pewnością. Jeśli wybierze się tylko najlepszych przedstawicieli danej populacji, to jest inaczej niż gdy zajmujemy się nauczaniem prawie wszystkich. Z drugiej strony ci najlepsi też ciągle są wśród przyjmowanych i trzeba tak zorganizować nauczanie, żeby pasowało wszystkim. To duże wyzwanie.
Pamiętam z czasów studenckich, że raczej nie rozmawialiśmy z wykładowcą podczas wykładów. Słuchaliśmy i pilnie notowaliśmy.
Żeby nie było wątpliwości: na moich wykładach to głównie ja mówię i to jest absolutnie naturalne, ale nie życzę sobie, żeby studenci z pytaniami czekali na koniec wykładu. Jeśli z ich strony pojawiają się uwagi, to są one najczęściej najbardziej ciekawe, dlatego doceniam studentów, którzy przychodzą na wykłady i czegoś chcą. Dużo lepiej przyswaja się informacje, kiedy myśli się czynnie na temat tego, czego się słucha.
Cała rozmowa na Uniwersyteckie.pl.
for. Adrian Wykrota