Data publikacji w serwisie:

Filologia radosna?

Czy można dziś wciąż myśleć o filologii poza systemem władzy? Poza logiką produkcji? Z prof. Łukaszem Musiałem z Instytutu Filologii Germańskiej rozmawia Dariusz Nowaczyk.

W swoim artykule „Co dziś może filologia?” zamieszczonym w „Przeglądzie Politycznym” formułuje pan koncepcję filologii radosnej. Proszę wyjaśnić: na czym ona polega? Czym jest filologia radosna?

– W powszechnym odbiorze filologia najczęściej sprowadza się do określonego kierunku studiów, który pozwala lepiej poznać jakiś język, ojczysty albo obcy. A także kulturę powiązaną z tym językiem. Jednak w praktyce studenci traktują filologie, zwłaszcza obce, zazwyczaj jako darmowe kursy języków obcych, co z kolei znajduje swoje odzwierciedlenie w programach nauczania. Dydaktyka języka to oczywiście ważna część pracy filologa, także mojej, jednak w tym konkretnym przypadku nie interesują mnie efekty nauczania, lecz przede wszystkim próba ponownego zakreślenia obszaru filologii. Takiej filologii, w której panowałaby wolność myślenia. W skrócie nazwałem to sobie filologią radosną.

Wydawałoby się, że akurat w humanistyce wolność myślenia to podstawa…

– Teoretycznie tak, jednak wiemy z własnego doświadczenia, że w praktyce każdy badacz podlega różnego rodzaju uwarunkowaniom, ograniczeniom, układom, naciskom, rytuałom, krótko mówiąc: zależnościom, formalnym i nieformalnym, które bardzo często wywierają niewidoczny, choć decydujący wpływ na jego pracę, postawę czy światopogląd. Interesująco i wszechstronnie przebadał tę kwestię na przykład wybitny francuski socjolog Pierre Bourdieu w książce „Homo academicus”, wydanej już w 1984 roku, niestety nieprzełożonej na język polski i właściwie u nas nieznanej. A przecież Bourdieu świetnie obnażył między innymi iluzję pozornej akademickiej wolności, której hasła tak dumnie nosimy na naszych sztandarach. Weźmy przykład pierwszy z brzegu, którego Bourdieu jeszcze znać nie mógł: „punktoza”. Choć może się wydawać inaczej, wymusza ona na nas pracę przede wszystkim w kategoriach ilościowych, determinowanych przez punkty, a nie jakościowych.

Zważmy jednak, że aby coś oryginalnego wymyślić, trzeba niekiedy dużo czasu, tymczasem daje się nam go coraz mniej. Badacz, który po prostu siedzi i myśli, z punktu widzenia dysponenta środków na naukę wydaje się często nieproduktywny, trzeba go więc „spiąć ostrogami”. A „ostrogi” to właśnie systemy ewaluacji. Skutki są poważne: jeżeli badaczom daje się coraz mniej czasu, a równocześnie wymaga się od nich coraz więcej „twardych efektów” (przeliczanych następnie na punkty), to część z nich – żeby zyskać na czasie – idzie po linii najmniejszego oporu. Dlatego jeśli dobrze się przyjrzeć, okaże się, że choć w teorii badacze mają swobodę i wolność, to w praktyce całkiem duża ich liczba zajmuje się w swojej pracy z grubsza tym samym, wykorzystując z grubsza takie same podejścia badawcze. Wrażenie różnorodności jest pozorne; zastanawiająco często wybieramy raczej to, co łatwe, powszechnie akceptowalne, intelektualnie modne, w pewien sposób skompresowane czy wypolerowane. Ekstrawagancje – które przecież w przeszłości często bywały prawdziwym paliwem ważnych osiągnięć naukowych – wydają się zbyt ryzykowne z punktu widzenia tak zwanej kariery akademickiej. W tej sytuacji trudno się temu zresztą dziwić.

Cała rozmowa na stronie: https://uniwersyteckie.pl/nauka/prof-lukasz-musial-filologia-radosna

fot. Adrian Wykrota