Data publikacji w serwisie:

Mam duży dług wdzięczności wobec uniwersytetu

O prof. Hannie Suchockiej, kiedy obejmowała rządy jako premier RP mówiono: poznanianka, da sobie radę, na pewno jest obowiązkowa i uczciwa. Mimo to wielu zastanawiało się, czy faktycznie podoła zadaniu w tej niezwykle pogmatwanej polskiej rzeczywistości. Choć urząd objęła tylko na kilka miesięcy i tak do historii przeszła jako pierwsza w Polsce kobieta premier. Z prof. Hanną Suchocką rozmawia Jagoda Haloszka.

Została pani laureatką Nagrody Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Jest ona przyznawana osobom, które uosabiają myślenie o państwie jako dobru wspólnym. A czym jest dla pani ta nagroda?

Jest dla mnie niezwykle ważna, choć zdaję sobie sprawę, że to może brzmieć banalnie. Jest ona w  jakimś sensie potwierdzeniem drogi, którą przeszłam. Dla mnie jest niezwykle ważne to, że jest ona przyznawana w rocznicę pierwszych częściowo wolnych wyborów do Sejmu, które odbyły się 4 czerwca 1989 r. W moim przekonaniu jest to data przełomowa dla historii Polski i zawsze ten dzień wspominam z dumą. Wydawało nam się wtedy, że to jest właśnie dzień, który otwiera drogę do nowego określenia „dobra wspólnego”. Mimo upływu tylu lat od tamtego momentu mam przekonanie, że nie do końca odrobiliśmy lekcję rozumienia, czym jest dobro wspólne. Zapisaliśmy to przecież także w Konstytucji w art. 1, określając nasze państwo jako Rzeczpospolitą Polską, która jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli, ale w rzeczywistości cały czas nie potrafimy identyfikować się z tym pojęciem i zrozumieć do głębi, co ono naprawdę oznacza.

Dlaczego?

Nie wiem. Być może wartość ta wydawała się tak oczywista, że nie zadaliśmy sobie trudu, aby ją dodefiniować, a może wręcz przeciwnie – jest ona zbyt idealistyczna na potrzeby realiów politycznych? Mówienie o  dobru wspólnym nie daje „animuszu politycznego” – jest za delikatne do prowadzenia walki politycznej. W rezultacie jest ono, niestety, w praktyce politycznej sprowadzane często do dobra partyjnego, albo inaczej mówiąc, jest utożsamiane z dobrem konkretnej partii, a to już tylko krok do przekreślenia samej idei dobra wspólnego, które jest ponadpartyjne i ma łączyć, a nie dzielić.

Poświęćmy chwilę Janowi Nowakowi-Jeziorańskiemu. Czy to jego zasługa, że została pani ambasadorem RP w Watykanie?

To taka dawna historia, jakby z innej epoki. Propozycję złożył mi ówczesny minister spraw zagranicznych Władysław Bartoszewski. On mnie zainspirował do myślenia o  wyjeździe do Watykanu. Ja jednak wahałam się bardzo długo. Nie było mi łatwo podjąć tę decyzję. Tak zostawić tutaj to całe tętniące życie polityczne? Nie miałam też specjalnie głębokiej wiedzy, czym będzie ta misja w Watykanie. Gorąco do jej podjęcia namawiali mnie przyjaciele. Ja jednak zwlekałam z ostateczną odpowiedzią. I tutaj powracamy do roli Jana-Nowaka Jeziorańskiego. Byliśmy w 2001 r. z  Janem-Nowakiem Jeziorańskim w Jerozolimie. Ja byłam zaproszona przez The Hebrew University na wykład o konstytucji europejskiej, natomiast Jan Nowak-Jeziorański miał inne zadanie. Spotkaliśmy się i wspólnie pojechaliśmy nad Jezioro Genezaret, gdzie przeprowadziliśmy wiele wspaniałych rozmów. Pamiętam, jak wtedy powiedział mi: „Hanko, ty się zastanów, musisz wreszcie podjąć tę decyzję, że chcesz iść do Watykanu, bo pan minister Bartoszewski nie może dłużej czekać”. Przedstawił mi argumenty, które mnie zdeterminowały do podjęcia pozytywnej decyzji. I w tym sensie stwierdzenie, że zainspirował mnie do tego wyjazdu, jest słuszne.

Cały wywiad dostępny na uniwersyteckie.pl

fot. Jagoda Haloszka