Doktor Katarzyna Pydzińska-Białek w listopadzie ubiegłego roku obroniła doktorat na Wydziale Fizyki; nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że formalnie nie ma tytułu magistra. To naprawdę rzadka sytuacja. W skali całego kraju takich osób jak dr Pydzińska-Białek jest bardzo niewiele.
Zagrała pani va banque?
– Trochę jestem tym zaskoczona. Myślałam, że jest więcej osób takich jak ja, które nie lubią utrudniać sobie życia (śmiech).
Czyli nie chciało się pani pisać magisterki?
– W moim przypadku problemem był brak czasu. Zaaplikowałam równocześnie o dwa granty. Wystartowałam w konkursie NCN Preludium i o Diamentowy Grant. Chciałam zaaplikować tylko o Diamentowy Grant, ale mój promotor, prof. Marcin Ziółek, zaproponował jeszcze Preludium, żeby zwiększyć szanse na sukces. No i dostałam oba… I byłam przerażona... Jeszcze czekając na wyniki, zastanawiałam się, co zrobię, jeśli sukces będzie podwójny. Wtedy zdecydowałam, że skoro Diamentowy Grant daje mi możliwość pisania doktoratu bez formalnego ukończenia studiów, to wchodzę w to. Widziałam też mojego męża, który rok wcześniej otrzymał Diamentowy Grant, jak mało pracy naukowej mógł robić, gdy kończył studia magisterskie. Pomyślałam po prostu, że albo wstawię sobie łóżko do pokoju na wydziale, albo z czegoś zrezygnuję. Przedmioty, które mnie interesowały, i tak kontynuowałam w trakcie studiów doktorskich, więc myślę, że całkiem dobrze to rozegrałam.
Mimo wszystko uważam, że to ryzykowne.
– Oj, ja też tak uważałam. Właściwie do obrony mojego doktoratu – a było to w listopadzie ubiegłego roku – cały czas się zamartwiałam. Pamiętam taki moment, kiedy Donald Trump został prezydentem –pomyślałam: „teraz to na pewno będzie wojna, a ja nie mam nawet skończonych studiów, zostanę z niczym”. Po drodze wydarzyła się jeszcze inna wojna, tak że stres nie odpuszczał. Musiałam stawiać siebie do pionu. Mówiłam sobie: „dasz sobie radę”, „poradzisz sobie” i takie tam. Ale jak to pomagało, to dopadały mnie wątpliwości związane ze sprawami administracyjnymi. Myślałam „na pewno znajdą się jakieś formalności, których nie będę w stanie spełnić”. Do dziś się zastanawiam, co by się stało, gdybym chciała zostać nauczycielem, czy przyjmą mnie w szkole – nie mam przecież tytułu magistra. W związku z tym mam nadzieję, że w nauce zostanę na tyle długo, że nie będę musiała tego sprawdzać (śmiech).
Rozumiem, że kwestie administracyjne mogły panią stresować, ale naukowe? W ciągu dziewięciu lat udało się pani zebrać całkiem pokaźny dorobek naukowy.
– Bez przesady, ja po prostu wcześnie zaczęłam. Miałam „tylko” dwa granty, chociaż z przyjemnością przyznam, że jeden z nich został wyróżniony. Poza tym dwa razy otrzymałam stypendium ministra, raz stypendium marszałka województwa wielkopolskiego, pięć razy stypendium rektora oraz Stypendium Miasta Poznania.
Cała rozmowa na stronie: https://uniwersyteckie.pl/nauka/dr-pydzinska-bialek-nie-lubie-utrudniac-sobie-zycia
tekst: Magdalena Ziółek
fot. Adrian Wykrota