Kiedy w 1972 podjęła studia psychologiczne, nikt nie przypuszczał, że to właśnie ta dziedzina nauki pochłonie ją bez reszty. Nie podejrzewał tego nawet prof. Zygmunt Ziembiński, legendarny Gandhi, który zresztą w studiowania drugiego fakultetu jej skutecznie pomógł. Jakież zatem było jego rozczarowanie, kiedy w dwa lat po podjęciu pracy w Instytucie Nauk Prawnych PAN porzuciła stanowisko asystenta i zajęła się mało znaną wówczas dziedziną nauki: seksuologią. Z prof. Marią Beisert, seksuolożką i prawniczką, kierowniczką Zakładu Seksuologii Klinicznej i Społecznej, rozmawia Magda Ziółek.
Pani Profesor, jako to się stało, że nie została Pani prawnikiem?
Mówią o nas, że pochodzimy ze stajni Gandhiego. I muszę powiedzieć, że w tej sytuacji chętnie godzę się na rolę konia. Dlatego, że taki rodzaj przynależności określa moją postawę życiową, wyznacza moje miejsce na Uniwersytecie. Chcę od razu wyznać, że rzeczywiście skończyłam Wydział Prawa, pracowałam nawet przez 2 lata w tym zawodzie. Natomiast zgadzam się również z taką opinią, jaką na mój temat wygłaszają moi koledzy prawnicy, a mianowicie że jestem prawnikiem zmarnowanym. Drugi fakultet, czyli psychologię, zaczęłam studiować za namową prof. Zygmunta Ziembińskiego. Kiedy go skończyłam, wiedziałam, że bardziej interesuje mnie życie intrapsychiczne człowieka niż emitowane przez niego zachowania. Dlatego przyjmuję tę opinię, że jestem prawnikiem zmarnowanym. Może to i prawda.
Ale również wybitnym psychologiem.
W stajni prof. Ziembińskiego wszyscy – a przynajmniej większość z nas – mieliśmy taką niepisaną zasadę, że interesujemy się jeszcze czymś oprócz zaliczania zajęć. O wyborze studiów prawniczych decydowałam w wieku 18 lat. Wtedy myślałam o tym, że mój dziadek był prawnikiem, i że była to dla mnie bardzo ważna postać. A poza tym podobał mi się sposób, w jaki realizował ten zawód. Nie bardzo wtedy wiedziałam, co oznacza bycie prawnikiem. A gdy zaczęłam studiować i po raz pierwszy usłyszałam określenie „zamiar sprawcy” - bodajże było na ćwiczeniach z prawa karnego materialnego - to zaczęłam myśleć o intrapsychicznym aspekcie funkcjonowania człowieka. I to mnie porwało. Na początku uznałam, że zostanę prawnikiem a wiedza z zakresu psychologii pomoże mi lepiej wykonywać pierwszy zawód. Tak jak było to w przypadku niektórych moich kolegów – innych koni ze stajni Gandhiego. Ostatecznie jednak bliżej mi do prof. Michała Chmary, wybitnego socjologa, czy reżysera filmowego Filipa Bajona, którzy skończyli prawo pod okiem prof. Ziembińskiego ale swoją karierę zawodową realizowali poza nim. Ja zostałam psychologiem.
W czasach, kiedy Pani zaczynała, seksuologia nie była chyba szeroko praktykowana?
Tak, to nie był wówczas popularny obszar wiedzy, zwłaszcza w Poznaniu. W 1977 roku, kiedy kończyłam studia psychologiczne, badania z zakresu seksuologii prowadzone były zasadniczo w dwóch ośrodkach: w Krakowie, pod kierunkiem prof. Juliana Godlewskiego, i w Warszawie, gdzie działał prof. Kazimierz Imieliński. W Poznaniu takiego ośrodka nie było. Swoją karierę zawodową rozpoczęłam w Zakładzie Psychologii Klinicznej Akademii Medycznej w Poznaniu. Przedmiotem zainteresowań i prac badawczych zakładu była wówczas m.in. terapia zaburzeń seksualnych. Tak się złożyło, że kierownik zakładu miał wówczas szereg kontaktów zagranicznych. A za granicą wtedy była np. Czechosłowacja. Tak więc jeździłam szkolić się w terapii zaburzeń seksualnych do kolegów „Czechosłowaków” - dziś powiedzielibyśmy Czechów lub Słowaków - mając nadzieję, i gdzieś może i ukrytą ambicję, że kiedyś silny ośrodek seksuologiczny powstanie również w Poznaniu.
Tak też się stało, zanim jednak seksuologia – jako dziedzina nauki - zaistniała w Poznaniu,musieliście się Państwo borykać z różnego rodzaju niedogodnościami. Podobno brakowało materiałów poglądowych przydatnych w prowadzeniu terapii?
Proszę nie mieszać w to nikogo innego oprócz mnie i nie obciążać tym nikogo. To moja może niezbyt legalna działalność, za którą ponoszę całkowitą odpowiedzialność, choć chętną pomocą służyli studenci z kół naukowych i młodzi adepci psychologii. Wszystko to działo się w czasie, kiedy studenci jeździli na tzw. Zachód zarabiać przy zbiorze owoców. Wracając, za moją namową, szmuglowali do kraju różnego rodzaju materiały: kserokopie a czasem oryginały podręczników do seksuologii – które wtedy były bardzo drogie - oraz magazyny lub inne tzw. materiały pornograficzne – tańsze i łatwiej dostępne. Na ich podstawie przygotowywaliśmy pomoce edukacyjne do pracy z pacjentami. Władze Akademii Medycznej wyraziły zgodę, aby przy Zakładzie Psychologii Klinicznej funkcjonowała poradnia dla pacjentów seksuologicznych. Mieliśmy też kontakty ze specjalistyczną poradnią lekarską przy Towarzystwie Rozwoju Rodziny i tam również mogliśmy przyjmować pacjentów. Ponieważ Towarzystwo było odnogą Międzynarodowej Organizacji Planowania i Rozwoju Rodziny, były fundusze na naszą działalność. Miałam więc od razu po ukończeniu studiów kontakt z pacjentami, co ukształtowało moją dalszą drogę: naukową i terapeutyczną. Oba wątki towarzyszą mi do dziś, ciągle się przeplatając. Z całą konsekwencją mogę powiedzieć, że bardzo mnie cieszy ten typ zawodowej kariery.
Czyli rozumiem, że prawo stało się komplementarne w stosunku do seksuologii?
Tak jak pani słyszała - „prawnik zmarnowany”. To co mi prof. Ziembiński zaszczepił, to sposób myślenia. Logika praktyczna, którą wykładał, była wówczas przedmiotem podstawowym. Do dziś pozostała mi też elementarna znajomość prawa – o ile można tak powiedzieć o osobie, która nie śledzi na bieżąco tego, co dzieje się w tej dziedzinie nauki.
Zastanawia mnie, na ile znajomość prawa przeszkadza Pani w prowadzeniu terapii dla osób, które to prawo złamały?
Przeszkadza? Skąd ten pomysł! Znajomość jednej jak i drugiej dziedziny daje szersze pole do działania niż wiedza jednodziedzinowa. Mam ciągle w głowie wiele z tego, w co na zajęciach z prawa materialnego wyposażał nas nieżyjący już prof. Maciej Tarnawski. Dzięki wykładom prof. Andrzeja Szwarca wiem, jakie są granice legalności; co to znaczy popełnić przestępstwo, co to znaczy „czyn zabroniony” itd. Dzięki nim lepiej rozumiem sytuację pacjenta, bo znam też różnego rodzaju konsekwencje, które płyną z przekraczania norm prawnych.
Tekst: Magda Ziółek
Fot. Adrian Wykrot
Cały artykuł na uniwersyteckie.pl