Data publikacji w serwisie:

Studentka z burżuazyjnym pochodzeniem

Pierwszym czytelnikiem jej debiutanckiej powieści był Stanisław Barańczak. To on polecił jej zanieść rękopis prosto do wydawnictwa. Po wielu latach Tadeusz Konwicki powiedział, że jej Dzienniki są świetną literaturą. A profesor Bartoszewski zachwycił się Kobietą zbuntowaną. Z Krystyną Koftą rodowitą poznanianką, pisarką, publicystką i absolwentką UAM, rozmawia Aleksandra Polewska – Wianecka.

Nim zapytam o studia na poznańskiej polonistyce, chciałabym chwilę porozmawiać o Pani młodzieńczych planach związanych z Sorboną…

Życie w PRLu nie podobało się ani mnie, ani mojej ówczesnej przyjaciółce Małgosi, więc zaczęłyśmy na serio planować przyszłość we Francji. To było w czasach licealnych. Miałam wtedy, nazwijmy to romans, z pewnym Francuzem, który był bardzo bogaty. Wymyśliłam sobie, że wyjdę za niego za mąż, zamieszkam we Francji, wkrótce potem się rozwiodę, zyskam już jakieś pieniądze i wówczas będę sobie mogła spokojnie studiować na Sorbonie.

Jednak po maturze rozpoczęła Pani studia w Toruniu.

Tak, bo ukończenie toruńskiej Akademii Sztuk Pięknych dawało duże szansę na nostryfikowanie dyplomu we Francji. Po maturze w poznańskim Liceum Plastycznym wówczas im. Franciszka Bartoszka (skądinąd znakomitej szkoły) rozpoczęłam studia na toruńskim Wydziale Sztuk Pięknych. Wspomniana przyjaciółka Małgosia, również. Przez pierwsze trzy miesiące gorliwie brałam udział w zajęciach. Było ich sporo: rzeźba, rysunek, zajęcia z planowania przestrzennego itp. Jednak z czasem zaczęły mnie męczyć. Zdałam sobie sprawę, że to zmęczenie może oznaczać, że jednak sztuki piękne wcale nie są drogą dla mnie. Uznałam, że gdyby rzeczywiście były moją największą pasją, znosiłabym lepiej zajęcia, które mnie męczyły i nudziły. Wtedy też przyszedł dzień w którym poczułam, że straszliwie wręcz brakuje mi książek i czasu na lekturę. Przestałam chodzić na uczelnię. Razem z Małgosią zostawałyśmy w akademiku. Mieszkałyśmy w niedużym pokoju. Sześć dziewczyn na dwóch  trzypiętrowych łóżkach. Parzyłyśmy w metalowych kubkach bardzo mocną herbatę i czytałyśmy pasjami. Postanowiłam przerwać studia w Toruniu, wrócić do Poznania i zdawać na polonistykę. Nie wróciłam jednak do domu rodzinnego (mieszkaliśmy na Jeżycach, na Sienkiewicza), ale zamieszkałam w domu Małgosi. Moja matka była nadopiekuńcza, a ja koniecznie chciałam być niezależna. Nie powiedziałam im, że opuściłam Toruń. Mieszkałam w Poznaniu, w tej samej dzielnicy, w której oni mieszkali i nie zdradziłam się ani słówkiem. Zrezygnowałam z Sorbony, bo tata miał kolejny zawał i nie chciałam być daleko.

Czy zdając egzaminy na polonistykę miała Pani skonkretyzowane plany zawodowe? Czy już wtedy myślała Pani by zostać pisarką?

Przede wszystkim kochałam literaturę, ale tak, myślałam także o tym, że będę pisać. Zresztą ja wcześnie zaczęłam pisać. Kiedy miałam 8 lat dostałam pierwszą nagrodę za tekścik. Była to historyjka opublikowana w Świerszczyku,  ale zaginęła na szczęście! (Śmiech.)

Cały wywiad dostępny na uniwersyteckie.pl