4 października br. w Nature Astronomy ukazała się publikacja autorstwa czwórki astronomów z UAM: dr hab. Michała J. Michałowskiego, dr Krzysztofa Kamińskiego, Moniki K. Kamińskiej i prof. Edwina Wnuka. Praca pt. „GN-z11-flash was a signal from a man-made satellite not a gamma-ray burst at redshift 11” tłumaczy pewne „kosmiczne” nieporozumienie.
- W tym wypadku mieliśmy do czynienia z sytuacją bezprecedensową – mówi dr hab Michał Michałowski z Obserwatorium Astronomicznego UAM. Oczywiście, również w świecie naukowym zdarzają się pomyłki, jednak w tym wypadku źle zinterpretowano sam obiekt badań. To naprawdę nie zdarza się to często.
Cofnijmy się na chwilę w czasie: w grudniu 2020 roku świat obiegła informacja o odebraniu przez grupę chińskich astronomów sygnału promieniowania. I choć sam rozbłysk trwał nie dłużej niż 245 sekund spowodował niemałe zamieszanie w środowisku naukowym.
Astronomowie uznali odebrany sygnał (od teraz nazywany GN-z11-flash) za rozbłysk gamma pochodzący z eksplozji masywnej, odległej gwiazdy. Na podstawie zjawiska zwanego przesunięciem ku czerwieni byli w stanie obliczyć jego wiek, który jeszcze bardziej rozpalił ich wyobraźnię; jego początki sięgały dziecięcych lat naszego Wszechświata, około 400 milionów lat po Wielkim Wybuchu. Swoje odkrycie opublikowali w wysokopunktowanym czasopiśmie Nature Astronomy.
- Odkrycie GN-z11-flash implikowało, że rozbłysk wystąpił w jednej z pierwszych galaktyk, które powstały we wszechświecie. Dodatkowo, w tym wypadku mowa była o najdalszej galaktyce, o której istnieniu w ogóle coś wiemy. Mówiąc językiem sportowym, to był rekord rekordów – tłumaczy prof. Michał Michałowski.
Poza tym, jak mówi poznański astronom, sam fakt wystąpienia rozbłysku w tak młodej galaktyce dawał nadzieję na kolejne odkrycia. Był sygnałem, że wytworzyły się tam warunki, w których mogły powstać bardzo masywne gwiazdy szczególnego typu, czyli takie, które są w stanie wybuchać. Ten jeden błysk zatem tworzył przestrzeń do kolejnych spekulacji naukowych dotyczących na przykład tego, jaka była aktywność formowania gwiazd we wczesnym wszechświecie.
Tak ważne odkrycie podzieliło środowisko naukowe. Jedni entuzjastycznie bronili teorii odkrycia, inni przypominali, że prawdopodobieństwo zaobserwowania takiego wybuchu jest bardzo małe. Procentowo mniejsze niż odnotowanie czegoś innego …np. satelity.
- Czytając tę literaturę stwierdziłem, że dyskusja toczy się głównie wokół prawdopodobieństwa wystąpienia rozbłysku. A ponieważ w Instytucie mamy grupę naukowców: dr Krzysztof Kamiński, Monikę Kamińską i prof. Edwina Wnuka, którzy zajmują się badaniem sztucznych satelitów, zapytałem, czy nie zechcieliby sprawdzić, czy coś innego mogło zakłócić obserwacje opisane w tej publikacji. Odpowiedź twierdzącą otrzymałem w ciągu 15 min – mówi Michałowski.
Naukowcy sami byli zaskoczeni tak szybkim znalezieniem odpowiedzi. Bohaterem zamieszania okazał się czwarty człon rosyjskiej rakiety Proton. Poznańscy astronomowie wyznaczyli pozycję satelity w momencie wystąpienia błysku, okazała się ona zgodna z miejscem i czasem, a następnie, gdy wszystkie dane zostały sprawdzone, przystąpili do pisania publikacji.
- To że udało nam się bardzo szybko zidentyfikować obiekt nie oznacza, że od razu byliśmy w 100% pewni. Orbity takich satelitów bardzo szybko zmieniają się, w związku z czym analiza, czy to był na pewno ten, trochę nam zajęła – mówi Kamiński.
Naukowcom pomógł zbieg okoliczności. Okazało się, że „kandydat” był obiektem, który wcześniej, z innego powodu, był obserwowany.
Tekst: Magdalena Ziółek
Więcej o samym odkryciu już najbliższym wydaniu Życia Uniwersyteckiego w artykule Magdaleny Ziółek na stronie uniwersyteckie.pl.