– Wpadliśmy w pułapkę systemu – mówi prof. Magdalena Musiał-Karg z Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa – który wymusza na nas „wyrabianie punktów” za publikacje. W tym chaosie pójście na skróty i publikacja w czasopiśmie, które oferuje szybkie i skuteczne rozwiązania, czasem wydaje się optymalnym wyborem – wyjaśnia. Zapraszamy do lektury wywiadu przeprowadzonego na łamach Życia Uniwersyteckiego.
Pani profesor, wraz z ogólnopolskim zespołem naukowców, zajmowała się wpływem regulacji prawnych na strategie wydawnicze badaczy i wydatkowanie środków publicznych przez uczelnie.
Czy polscy naukowcy są znani na świecie z tego, że publikują w czasopismach o wątpliwej renomie?
– Nie mogę zgodzić się w pełni z tym twierdzeniem, bo na pewno zdecydowana większość badaczy stara się dbać o etykę pracy i publikować w sprawdzonych, dobrych czasopismach. Natomiast faktycznie istnieje taki wzrastający trend, który pokazuje, że polscy naukowcy coraz chętniej wybierają czasopisma o wątpliwej renomie. Prześledziliśmy to na przykładzie ostatnich dwóch lat okresu ewaluacyjnego. Gdybym miała szukać powodów takiej sytuacji, to zapewne jest to pokłosie reformy szkolnictwa wyższego i tzw. punktozy. Polscy badacze, wiedząc, że dostęp do większości zagranicznych renomowanych czasopism jest utrudniony, obarczony kilkumiesięcznym procesem recenzyjnym i redakcyjnym, idą na skróty i publikują w czasopismach łatwiej dostępnych. I tu znów trzeba pamiętać, że wykorzystują oni tak naprawdę legalną ścieżkę publikacji, ponieważ większość tytułów, które uznalibyśmy za podejrzane o drapieżne praktyki, znajduje się na ministerialnej liście czasopism; co więcej, te tytuły mają naprawdę wysoką liczbę punktów.
Ten trend prześledziliśmy na przykładzie naszego środowiska. Mianowicie w poprzednim okresie ewaluacyjnym zauważyliśmy, że koledzy między innymi z naszej dyscypliny naukowej coraz częściej chwalą się w mediach społecznościowych publikacjami za 100 czy 140 punktów w czasopismach, których już same tytuły budziły nasze wątpliwości. To były wydawnictwa, które wprawdzie miały w tytule słowo „scientific” albo „research”, ale obejmowały tak wiele dyscyplin, a nawet dziedzin naukowych, że ich profil był bardzo szeroki i płynny. U jednego greckiego wydawcy zauważyliśmy nawet, że w ciągu ostatnich dwóch lat w znaczącej przewadze autorami byli naukowcy z Polski – w latach 2020 i 2021 reprezentowali około 90% wszystkich autorów. To są bardzo niepokojące obserwacje. Po pierwsze z tego powodu, że wydawano na ten cel pieniądze publiczne. Wydziały ponosiły koszty nie tylko samej publikacji, ale również wydatki związane z ich przygotowaniem, w tym między innymi tłumaczeniem. Jest jeszcze druga ważna kwestia. Tak jak wspomniałam, periodyki te – mimo wątpliwej renomy – mają całkiem niezły wskaźnik punktowy w polskim wykazie czasopism. Zdarzało się więc tak, że wydatki na publikację w czasopismach podejrzanych o drapieżne praktyki były multiplikowane. Najpierw wydawano pieniądze na tłumaczenie, potem na opłatę umożliwiającą publikację artykułu (article processing charge), a następnie – już po opublikowaniu tekstu – autor był nagradzany w wydziałowych, uniwersyteckich konkursach za osiągnięcia naukowe. Taka sytuacja jest bardzo niesprawiedliwa w stosunku do tych, którzy starają się publikować swoje teksty w czasopismach prestiżowych, które, mając bardzo wysoki impact factor na naszej liście ministerialnej, często są o wiele gorzej oceniane niż te drapieżne.
Czytaj cały wywiad na Uniwersyteckie.pl: Prof. Magdalena Musiał-Karg. W pułapce systemu
fot. Katarzyna Kalinowska