Data publikacji w serwisie:

Profesor Aldona Żurek opowiada o świętowaniu Polaków

Co decyduje o magii Bożego Narodzenia? Dlaczego jemy karpia, nawet jeśli go nie lubimy? Albo stawiamy pusty talerz na stole, choć na nikogo nie czekamy? Z profesor Aldoną Żurek rozmawia Ewa Konarzewska - Michalak.

Dlaczego mimo  składanych sobie obietnic, każdego roku wchodzimy w kierat, aby przygotować potrawy, które suto zastawią stół?

Stół jest bardzo ważnym elementem w kulturze polskiego społeczeństwa. Stół jednoczy i - chyba przez nasze doświadczenia kryzysowe - powinien być na bogato. Jestem z pokolenia, które doświadczyło niedostatku, dlatego nie wyobrażam sobie, żeby w moim domu nie było zapasu cukru, masła. Bardzo się martwię, co by było, gdyby zabrakło chleba, a potem myślę, jak wykorzystać nadmiar, bo chleba się nie wyrzuca - tego też nauczyłam się w domu. Obfitość jest niezbędna. Święta i świętowanie muszą się łączyć z różnorodnością posiłków i biesiadowaniem. Młodsze pokolenie myśli już trochę inaczej, chyba że powiela wzorce wyniesione z domu.

Niektórzy robią tylko te potrawy, które lubią...

… a inni wprowadzają dania, które nie są związane ze świętami. Z badań prof. Domańskiego, który zajmował się kwestiami dotyczącymi preferencji żywieniowych wynika, że np. podawanie sushi pojawia się jako rodzaj tradycji, choć nie wiem, czy wigilijnej. Z drugiej strony Polacy trzymają się zwyczajów przekazywanych z pokolenia na pokolenie. W Wielkopolsce barszcz wcale nie był zupą, którą spożywało się w Wigilię. W samym Poznaniu była to zupa rybna. Regionalizmy wskazują, skąd pochodzimy. Kiedy mamy partnera czy partnerkę bierzemy pod uwagę ich preferencje. W ten sposób następuje zespolenie tradycji rodzinnych. Inna rzecz - święta planuje kobieta. Jeśli nie lubi Gwiazdki lub jest zmęczona, to rodzina wyjeżdża na narty, a jak uważa, że święta muszą mieć wymiar rodzinny, to spędza je wspólnotowo. Na tym się nie kończy. Gospodyni musi wszystko zakupić, przygotować, podać. Święta mają kobiecą twarz. Mężczyźni pomagają, nie współdziałają. Mężczyzna mówi np.: mój wkład w przygotowania świąteczne to zakup choinki i jej oprawienie. Tu moglibyśmy postawić kropkę.

Czy to dotyczy wszystkich polskich rodzin?

Im młodsze pokolenie, tym więcej współdziałania, ale kwestia pomysłu na święta jest scedowana na kobietę. W Polsce przekazywanie tradycji odbywa się po żeńskiej linii pokrewieństwa. Bardzo rzadko po męskiej. Traktujemy jako rzecz naturalną, że żony nie muszą dyskutować z mężami na temat przygotowania świąt, a oni się z tym zgadzają. Stoi za tym przekonanie, że naturalnym środowiskiem kobiety jest kuchnia i dom. Współdziałanie jest zdecydowanie rzadsze i żałuję, że nie jest ono intensywniejsze, zwłaszcza jeżeli chodzi o starsze potomstwo. Dzieci i młodzież w niewielkim stopniu włączają się w świąteczne przygotowania. Kiedyś ważnym momentem było wspólnie pieczenie pierników, nawet jak to było uciążliwe i zabierało czas. Uczymy dzieci kolęd, ale gdy te dorastają, wspólne śpiewanie zanika. Są zwyczaje, które obumierają albo przyjmują karykaturalną postać, na przykład kolędowanie.

Czy i w jakim kierunku zmieniają się świąteczne tradycje?

Świąteczne tradycje zmieniają się w kierunku ujednolicenia zachowań. Wchodząc do domu na Mazowszu, Kaszubach, Wielkopolsce entourage i stół są już niemal identyczne. Święta też się prywatyzują, ludzie wybierają sobie potrawy. Te dwie tendencje idą równolegle. Kolejna rzecz to jest to utrata sakralnego charakteru. Laicyzacja wyraża się tym, że tracimy z pola widzenia wymiar duchowy. Koncentrujemy się na tym, co pojawi się na stole, zamiast np. na czytaniu Pisma Świętego, śpiewaniu kolęd. Nabożeństwo stało się przedłużeniem tego, co działo się przy stole. Kiedyś chodziło się na pasterkę, więc i ja idę na pasterkę, ale nie jest to przeżycie czegoś wyjątkowego. Trochę żal. Być może doświadczenia naszych rodziców z okresu niedostatku sprawiły, że suto zastawiony stół ma pierwszorzędne znaczenie. Z drugiej strony święta są nam niezbędne w sensie społecznym. To moment, kiedy możemy trochę wyhamować. Stół jest miejscem, przy którym ludzie się jednoczą. Klimat tworzy się dzięki rodzinnym rytuałom. Jeśli wiemy, że coś musi mieć miejsce, to dążymy, żeby się wydarzyło. Nie akceptujemy zjawiska, które ma miejsce szczególnie w dużych miastach - podwójnej Wigilii dla młodych ludzi. Oddają oni trybut rodzinie, patrzą na zegarek i już chcą opuścić rodzinne towarzystwo, żeby spędzić święta w rówieśniczym gronie. Sami jesteśmy za to odpowiedzialni, kiedy reagujemy pozytywnie na oferty hoteli proponujących Wigilię. Można pojechać w odległe rejony świata i tam też są święta, tylko bez karpia i pierogów. W ten sposób wszystko się spłaszcza. Dostrzegamy tylko czas wolny, a nie wyjątkowość przejścia między tym co było, a tym co będzie. U źródeł święta pełniły funkcję oddzielania dwóch światów. Dobrze byłoby to utrzymać, ale trudno się obrażać, że świat się zmienia.

Wydaje się, że tradycja nakrycia dla niespodziewanego gościa jest już martwa. Jak pani sądzi?

A wie pani, że nie chodzi tu o niespodziewanego gościa tylko o zmarłego? Talerz był przygotowany dla naszych przodków. Dlaczego nie witamy się przez próg? Bo w czasach pogańskich pod progiem chowano zmarłych, więc trudno było witać się nad ciałem prababuni czy pradziadka. Takie archaizmy pozostają. Z potrawami jest dokładnie tak samo. Pojawiły się nie bez powodu. Miały pokazywać łączność między światem żywych i umarłych. Mak np. wprowadzał człowieka w zupełnie inny wymiar, dania reprezentowały wszystkie miejsca, w których człowiek podejmował aktywność: ogród i sad - suszone owoce, las - grzyby, rzeka - ryby. Nie myślimy o tym, że tradycja pogańska połączyła się z katolicką. Dodatkowy talerz wcale nie oznacza, że jesteśmy gotowi otworzyć drzwi przed każdą osobą. Jeśli wiemy, że w naszym otoczeniu jest ktoś, kto w tym dniu byłby sam, wcześniej zapraszamy tę osobę na wieczerzę.

Wróćmy do podwójnych wieczerzy. Dlaczego ludzie się męczą, jeżdżą po rodzinie i narzekają, że nie mogą wypocząć?

Proszę spojrzeć na to z pozytywnej strony - oznacza to, że rodzinność jest dla nas niebywale ważna. Młode pary pamiętają, skąd pochodzą i jakie zobowiązania na nich ciążą. Jednym z nich jest bycie z bliskimi krewnymi w tych szczególnych dniach. To mówi o sile i potędze rodziny. Gdzie jest napisane, że mamy wypoczywać? Ten czas poświęcamy rodzinie. Dlatego zgadzamy się, żeby z pieczołowitością przygotowywać obfite święta. I znów wracamy do motywu dzieciństwa. Radość, którą ma dziecko oczekując na prezenty, zapalenie lampek na choince, przenosimy w dorosłość, próbujemy kontynuować i przekazywać dalej własnym dzieciom.

Są ludzie, którzy biorą kredyt, żeby kupić kosztowne prezenty. Czy ten zwyczaj też dziedziczymy?

Myślę, że tak, choć za tym stoi coś więcej. Dzisiaj ludzie upubliczniają swoją prywatność w taki sposób, żeby inni zobaczyli ich w wyjątkowym świetle. Dla niektórych ważniejsze od świąt jest pokazanie, że są lepsi. Myślą - stać mnie na to, żeby dać drogi prezent i wpadają w koszmarną pułapkę wzorca transakcji, który mówi: jeśli daję komuś portfel za 300 złotych, oczekuję podobnego prezentu. Mogę przyjąć, że w tym roku w zamian nie dostanę kosmetyczki w tej cenie, ale w następnym roku nie popuszczę. To zjawisko dowodzi, że święta przestały mieć znaczenie duchowe. Kiedyś prezenty miały symboliczny charakter. Ale w niektórych środowiskach popularne stają się ręcznie wykonywane podarki - nalewka z pigwy, konfitury, hafty, stroiki itp. Zwyczaj, moim zdaniem, godny rozwijania. Dając taki prezent drugiemu człowiekowi ofiarowujemy mu dar czasu.

Zapraszamy do przeczytania całego wywiadu na stronie "Życia Uniwersyteckiego".